Sydney, 13:12 11 październik (Niedziela)
Martina
Obudziłam się bardzo gwałtownie. Znów śnił mi się ten straszny sen, w którym Peter umiera na stole operacyjnym. Jeśli tak by się stało to mój świat rozwaliłby się na milion kawałków, nie wiedziałabym co ze sobą zrobić. To dzięki niemu jeszcze się trzymam. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że zaproponowałam mu pójście na te cholerne wyścigi. Gdybym mu tego nie zaproponowała nie siedziałby teraz prze zemnie w szpitalu. Postanowiłam wstać z łóżka i po zakupach od razu ruszyć odwiedzić Peter'a. Zaczęłam od zrobienia sobie śniadania składającego się z dwóch kanapek i herbaty. Po tym zajęłam się robieniem delikatnego makijażu i rozczesaniem włosów. Później ubrałam swoje ulubione czarne rurki z dziurami na kolanach i zwykłą czarną bluzkę z napisami, a na to jeansową kurtkę i do tego czarne roshe run. Nie przywiązywałam zbytnio uwagi do tego jak się ubieram, ważne żeby było wygodne.
~Kilka minut później~
Byłam w sklepie i robiłam duże zakupy tak, aby wystarczyło na przynajmniej 2 tygodnie, jeszcze w skład tego wchodziły produkty dla mojego chłopaka. Miałam już prawie wszystko oprócz mleka,płatków oraz owoców. Nagle w głośniku rozbrzmiał głos jakiejś kobiety, która mówiła, że sklep zostanie zamknięty za 5 minut. No tak dzisiaj niedziela, więc sklepy są zamykane około 14.
Tak więc podbiegłam szybko tam gdzie stało mleko, następnym celem były płatki i owoce, więc ruszyłam po nie tym samym tempem co po mleko. Przez przypadek wpadłam na kogoś.
-Ałłłłaa.... Moja głowa-Powiedziała blondynka
-Przepraszam nie zauważyłam Cię, a w dodatku śpieszę się po owoce i płatki-Podałam dłoń nieznajomej, a ta od razu ją złapała.
-Nic nie szkodzi, każdy chce zdążyć-Powiedziała z uśmiechem
-Jestem Martina-Wyciągnęłam ku niej dłoń
-Jestem Paula-Uścisnęła moją dłoń-Idź już bo zaraz zamykają
-Okej, tak więc pa-Odeszłam od niej kierując się w stronę owoców
Odpuściłam sobie płatki, ponieważ ważniejsze były dla mnie owoce. Chwilę potem stałam w kolejce do kasy ze wszystkimi artykułami spożywczymi jakie miałam na liście.
Po kilku minutach już byłam na zewnątrz i szybkim tempem zmierzałam do szpitala.
~W szpitalu~
Zapukałam kilka razy do sali nr. 134, a następnie weszłam do niej.
-Hej ślicznotko-Usłyszałam dobrze znajomy mi głos
-Cześć dupku-Odpowiedziałam-Jak się czujesz?
-Nawet okej-Powiedział to dziwnym głosem
-Stało się coś?-Podeszłam do małej szafki obok łóżka i zaczęłam wyjmować kupione dla niego produkty.
-Nic się nie stało-Dało się widzieć ten wymuszony uśmiech
-Gadaj-rozkazałam
W odpowiedzi usłyszałam tylko jego ciche westchnięcie.
Minęła krótka chwila i jak Peter chciał już coś powiedzieć, ale przerwał mu lekarz wchodzący do sali.
-Dzień dobry pani Ricky, jak się pan dziś czuję?-Spytał zakładając okulary i pisząc coś w jakiejś karcie
-Dobrze-Odpowiedział
-Mam dla pana złe wieści-powiedział, a ja szybko popatrzyłam na Peter'a a potem na lekarza-Mogę do powiedzieć przy pani Thomas?
-Tak,proszę powiedzieć
-Otóż jak na razie pan się czuje dobrze, ale to tylko na tą chwilę gdyż dostał pan potężną ilość leków.
Nie możemy panu cały czas dawać takiej dawki gdyż ona wykończy pana. Z kolei gdy nie podamy panu leków będzie pan cierpiał. Niestety, ale strzał uszkodził panu ważne narządy wewnętrzne. W tej sytuacji nie mamy co robić. Daje panu 3 dni, może więcej może krócej-Powiedział, a po chwili wyszedł.
Stałam wryta. Spojrzałam na mojego chłopaka, a ten był załamany.
-Wiedziałeś o tym?-On tylko przytaknął-Czemu mi nie powiedziałeś?!
-Lekarz mówił, że jest możliwość, że z tego wyjdę, ale jeszcze zobaczymy i jak widać zostało mi kilka dni życia-Powiedział na jednym tchu załamanym głosem
Pocałowałam jego rękę i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze, że na pewno sobie z tym poradzimy.
~Kilka dni później~
Siedziałam na zimnej podłodze pod salą nr 134 ze łzami w oczach.
A jednak stało się przyszedł na niego czas. Ja nie chce, aby on umierał. Nagle z sali wyszło kilka osób i powiedzieli że mogę wejść na chwilę. Weszłam pośpiesznie i usiadłam na krześle obok łóżka.
Ricky ciężko oddychał,
-Cześć-Powiedział cicho
-Cześć kochanie-Pocałowałam go w policzek, a przy tym spłynęła mi łza.
-Nie płacz, proszę Cię. I tak miało to się kiedyś wydarzyć.
-Ale nie teraz, miało to mieć miejsce dopiero za jakieś 80 lat, a nie teraz kiedy masz 19!-Krzyknęłam i przytuliłam się do niego pozwalając, aby łzy spływały.
Zamilkł i przytulił mnie mocno do siebie, po chwili jednak odsunęliśmy się od siebie, ale on nadal trzymał moją rękę.
-Proszę cię nie zostawiaj mnie, jak ja sobie poradzę bez ciebie? Co ja zrobię Peter!
-Poradzisz sobie beze mnie, jesteś silna dasz radę. Pamiętaj zawsze jestem przy tobie i Cię kocham.
-Też cię kocham, ale ja nie wiem co mam robić
-Ułożysz sobie życie zobaczysz, ale ja w tym nie będę uczestniczyć-Po tych słowach cicho westchnął i zacisnął mocno moją dłoń-Kocham cię Matina i nie poddawaj się
Po jego słowach usłyszałam tylko pikanie respiratora.
Od autorki
A więc prolog już za nami i według mnie ten prolog za ciekawy nie jest, ale akcja się rozkręci.
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną i będziecie dalej czytać. Pozdrawiam cieplutko i żegnam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz